środa, 30 marca 2011

Nie daj się depresji

Niedawno wyczytałam, że rosnąca liczba przypadków depresji ma związek z niewłaściwą dietą, zbyt dużą ilością tłuszczy trans i ogólnie, że obżeramy się golonką zamiast rybą morską pieczoną w folii na kołderce z blanszowanych warzyw, co sprawia, że czujemy się smutni i wyobcowani.

Rozglądając się wśród zdeprecjonowanych (ups, zdepresjonowanych) znajomych zauważyłam, że nikt z tego grona nie wżera tłustych potraw. Wszyscy na zieleninie, zero chleba, ziemniaków itp. Do knajp nie chodzą, przetworzonej żywności typu zupki z kubka nie kupują, bo buntuje się znerwicowany żołądek. Jedzą skromnie wzorując jadłospis na menu oddziału wewnętrznego szpitala powiatowego w Szczytnie. 

Moje depresyjne koleżanki nie trafią mężczyźnie przez żołądek do serca, o nie. A moi melancholijni koledzy nadymają blade policzki w tragicznym wyrazie niezrozumienia, czym skutecznie odstraszają płeć piękną.

Natomiast wszystkie (bez wyjątku) osoby pulchne, jakie znam, są: wesołe, radosne, pogodne, pogodzone z losem, światem i ludźmi, ogólnie lubiane i z dystansem do siebie. Śmieją się nieustannie uroczo wprawiając w wibracje całe obfite ciało.

W czym leży tajemnica?
Zdaje się, że podskórny tłuszczyk jest tajemnym magazynem pogodnego nastroju i uroku osobistego.  Jestem również przekonana, że w metafizycznym procesie wytwarzania zasobów wyżej wymienionej wesołości i czaru bierze żywy udział spożywanie (jak najczęstsze) najwyższej jakości i smaku potraw. Im więcej, tym lepiej.

Od dzisiaj kocham moje wałki na brzuchuJ Niech żyje boskie żarcie. Zawistnym dietożercom mówimy stanowcze nie.