sobota, 5 lutego 2011

Ruskababa się ukulturalnia


Wicher się zerwał i zaniósł mnie do Olsztyna.  Rzucił o odrapany blok przy Pstrowskiego i wytarł ruskobabowym zewłokiem wycieraczkę przed tymczasową siedzibą Teatru im. Jaracza. Cóż więc było robić – zebrałam manele z betonu i poszłam na przedstawienie.

A tak całkiem serio – z uwagi na ferie Przychówku zaplanowałam wyjazd właśnie do Olsztyna.  Było się latem, trza odwiedzić i zimą, nie?
Bilety do teatru próbowałam zarezerwować telefonicznie tydzień wcześniej. Fakt, że wolne miejsca były dopiero od czwartku rozbudził apetyt na Sztukę.

Może nie od razu taką wielką literą  - po prostu sztukę, miłą, wesołą, do dziecięcia w wieku od lat pięciu do stu pięciu trafiającą.

Jednym słowem wybraliśmy się większą zgrają na „Kajko i Kokosza”.

Przyzwyczajona do scen oper i teatrów narodowych zbaraniałym wzrokiem taksowałam salkę, saleczkę, klasę szkolną, w której miało się odbyć widowisko. No i jak się odbyło!
Fakt, że siedząc w trzecim rzędzie musiałam ocierać ślinę aktorów z twarzy, zaliczam na plus – tak bliskiego kontaktu ze Sztuką nie zapewniła mi do tej pory żadna scena kameralna.  Zbójcerze tupali pomiędzy widzami, Mirmił omiatał nas końcem wąsa, a Lubawa wytrząsała na nas kurz z prześcieradeł. I bardzo dobrze, niezapomniane chwile. Dzieciaki były oczarowane.

Na plus zaliczam również wierne trzymanie się osób i scenerii dramatu, wszyscy odszykowani jak należy włącznie z rozmiarami brzuchów. Jaga majtała po scenie pięknym lokiem, Lubawa miała swój nieodłączny czepiec,  a Pan Aktor grający Kajko  nawet krzywił się jak postać w komiksie. Rewela!

Oczywiście ta klasyczna strawa w dzisiejszych czasach nie mogłaby zostać skonsumowana przez masy, gdyby nie przeszła lekkiego liftingu – kucharz zastosował kilka tricków kuchni fusion i klasykę gatunku przyprawił muzyką rockową, Lady Gagą, aluzjami do marketów, reklam i innych znaków czasu. Pochwalić muszę, że uczynił to dość zręcznie. Dzieciarnia nigdy w ręku słynnego komiksu nie mająca dawała radę: nawet Krasnotki zostały zrozumiane. Brawo, przyszłości narodu! Jednak jakaś nadzieja dla Polski istnieje…

No ale zostawmy politykę.

„Kajko i Kokosza” serdecznie polecam wszystkim dzieciatym.  Ubaw jak na Shreku, starzy się śmieją, młodzi się śmieją, pełna symbioza. Bez wulgaryzmów, tylko kilka tanich sztamp, na pewno lepsze niż „Megamocny”, świeć Panie nad duszą producenta tego gniotu.

Warto wspomnieć  o fantastycznej, oszczędnej scenografii. Aktorzy mieli nie lada zadanie: mało, że musieli grać na trzech metrach kwadratowych, to jeszcze rozstawiali gród Mirmiłowo, warownię zbójcerzy, domek Jagi, las, chatę Mirmiła, loch w warowni… A wszystko na jednym drewnianym wózeczku. Bajka!  Scenografia POBUDZAJĄCA DZIECIĘCĄ WYOBRAŹNIĘ. Jeśli jesteście ciekawi, jak poradzono sobie z pokazaniem 4-metrowego Mirmiła, który cierpiąc na kompleksy i manię wielkości wypił eliksir powiększający, nie liczcie, że wam opowiem – to trzeba zobaczyć!!!

Na koniec minusy: tylko dwa i to niewielkie.
Po pierwsze primo przedstawienie oglądały również przedszkolaki, a trwało ponad półtorej godziny bez przerwy. Przez ostatnie czterdzieści minut co i rusz czułam za sobą nerwowe przytupywanie, niektórym pęcherze nie wytrzymywały.
I taka mała drzazga uwierająca w ucho – Jaga POSYPYWAŁA eliksirem.
No ale ja się czepiam.

Przedstawienie świetne, opuszczałam budynek pełna uznania i satysfakcji, rozświergotane dziatki „przeżywały”  w samochodzie jeszcze przez godzinę.
Ale, ale – zapomniałabym, jaki cymes!
Dziewczyny!! Jak oni wywijali!!
Jeśli masz dość oglądania swojego mężczyzny w pozycji horyzontalnej (wiecznie zmęczony), idź na to przedstawienie, zobaczysz uroczych panów po pięćdziesiątce dziarsko wywijających kulasami w radosnych podskokach. Za te żwawe tańce dostali ode mnie oklaski na trzy bisy!! Niezapomniany widok J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz